Tytuł: Kości
Postacie: Saruhiko Fushimi / Misaki Yatagarasu
Anime: [K] Project Status: w toku
Typ: partówka [1/2] Gatunek: slash / songfic / fantasy / BDSM
Ostrzeżenia: na razie brak Ilość słów: 2101
A/N: Napisane pod wpływem chwili. Nie miejcie za złe mnie i
mojej systematyczności...
mojej systematyczności...
Lubicie słuchać bajek? Mam więc dla Was coś ciekawego.
Historia, którą dzisiaj usłyszycie, zdarzyła się naprawdę. Nie rok temu, nie dwa, nawet nie dziesięć lat temu, ale na pewno kiedyś miała miejsce. Jesteśmy w mieście Shizume - czasy yakuzy już dawno minęły, a ludzkość po wybuchu jednego z kraterów w Kagutsu, została zmuszona do zamieszkiwania niewielkiej wyspy. Życie toczyło się w miarę spokojnie, chociaż czasami zdarzały się wyjątki od tej reguły. W ciągu kilku lat w Shizume zaczęły tworzyć się pewnego rodzaju klany. Poszczególne osoby pociągnęły za sobą garstkę ludzi i tak przy upływie czasu pojawiły się ogromne, "kolorowe" frakcje. Każda z nich miała przywódcę, którego nazywano Królem. Każda z nich posiadała nadprzyrodzone zdolności, zależne od "koloru" swojego Króla. I w końcu, każda z nich odznaczała się innymi poglądami - zarówno moralnymi, jak i politycznymi. I gdyby nie dość częste bójki pomiędzy klanami, można by zaryzykować stwierdzeniem, że w Shizume panował spokój.
Nasza historia zaczyna się tutaj.
Był chłodny, wczesno-wiosenny wieczór. Mimo iż mroźny wiatr od czasu do czas dawał o sobie znać, wiele osób zdążyło już odrzucić swoje zimowe kurtki na dno szafy, wymazując z pamięci ledwo minioną zimę. Nawet w Berle grube płaszcze zostały zastąpione wiosennymi mundurami. Zapewne zaraz zapytacie: czym jest to Berło? Już wyjaśniam. Otóż to swojego rodzaju organizacja, spełniająca na wyspie rolę policji. Pełna nazwa owej organizacji brzmi SCEPTER4, a jej dowodzący, Reishi Munakata, obejmuje stanowisko jednego z siedmiu Króli - niebieskiego Króla. Ale to nie o nim jest ta opowieść.
Zacznijmy więc od początku.
Fushimi Saruhiko, należący do niebieskiego klanu, wykonywał właśnie jedno z wielu powierzonych mu na ten wieczór zadań. Cóż poradzić... chcesz mieć dach nad głową i jedzenie? Pracuj, nie ma rady. Patrolowanie ulic o zmierzchu należało do jednego z jego licznych obowiązków. Mężczyzna był już nieco znużony życiem i robotą, do jakiej go zmuszało. Brakowało mu czegoś w rodzaju... czy ja wiem, może rozrywki?
Niestety nie potrafię czytać Saru w myślach, więc mogę snuć jedynie domysły. Tak czy siak gołym okiem widać, że spełniony zawodowo to on raczej nie był.
Miał już serdecznie dosyć łażenia codziennie tymi samymi uliczkami i sprawdzania czy przypadkiem jakimś gówniarzom nie nudzi się bardziej niż jemu. Saruhiko chciał czegoś więcej od swojego życia. Na miłość boską, był przecież jednym z podwładnych Reishiego! I to nie byle jakim, bo wysoko postawionym! Dlaczego więc jedyne co miał do roboty, to łazić i kopać stare puszki zostawione na ulicy?! Czemu w tym cholernym mieście nie działo się nigdy nic ciekawego...
Ehh... Widocznie naszego Saru poniosło trochę z emocjami. Ale to nic wielkiego, nie miejcie mu tego za złe... Lepiej poczekajmy aż się uspokoi.
Fushimi westchnął zrezygnowany i już, już miał się pogodzić ze swoim nudnym, pozbawionym akcji losem, kiedy nagle zauważył jak po jego prawej stronie przemyka jakiś cień. Na ten widok nasz bohater uśmiechnął się zwycięsko. "Nareszcie mogę się z kimś pobawić..." - pomyślał i pognał prosto w wąską uliczkę, oddalając się od oświetlonego centrum Shizume.
Nie powinien tego robić, a jednak to zrobił. Nasz głupiutki Saru musi się jeszcze dużo nauczyć.
Latarnie uliczne, które mijał, pozwalały mu na ocenienie jak bardzo oddalił się od bezpiecznego placu. Sześć latarni, pięć, trzy, jedna... kiedy mężczyzna się zatrzymał, nie odnalazł już żadnej. Gdyby nie jasno świecący księżyc, jego pole widzenia zmalałoby o co najmniej osiemdziesiąt procent. Chwała bezchmurnemu niebu! Fushimi co jakiś czas rozglądał się nerwowo na wszystkie możliwe strony. Pościg wyraźnie prowadził go do tego miejsca, a później... tak nagle się urwał. Policjant nic z tego nie rozumiał - przecież wyraźnie kogoś gonił! Czyżby tak łatwo zgubił uciekiniera i dał zaprowadzić się w jakąś podupadającą uliczkę, na której cegły ledwo trzymają się kupy, próbując odgrywać coś, co kiedyś pewnie było ścianami budynków? Nie... był przecież zbyt mądry na takie standardowe zagranie!
I widzisz, Saru... przecież wyraźnie ostrzegałam, że to zły pomysł. Chyba to najlepszy moment na: "a nie mówiłam?!"?
Już miał się wycofać. Jego wargi już układały się do pełnego oburzenia prychnięcia, a jego pięści już się zaciskały w geście zdenerwowania, kiedy nagle usłyszał coś, czego kompletnie się nie spodziewał. Śpiew.
Fushimi naprawdę był przekonany, że już nic ciekawego nie spotka go tego wieczoru. A tu proszę, taka niespodzianka! Zawsze spodziewaj się niespodziewanego, jak to mówią. Najpierw ten dziwny cień, prowadzący go prosto w jakąś ślepą uliczkę, którą widział pierwszy raz w życiu, a teraz jeszcze ten cichy, tak jakby płaczliwy śpiew...
Noooo, Saru, teraz to dopiero nieźle się wstawiłeś! ..... Ekhem... a już tak na serio:
Nie ukrywajmy, mężczyzna strasznie wkręcił się w sytuację. Nareszcie coś ekscytującego! Wreszcie jakaś przyjemna odskocznia od złodziejaszków, kradnących papierosy ze sklepu oraz wandali, przewracających śmietniki i bazgrzących na ścianach wulgarne słowa. Wreszcie coś, co jest godne uwagi zarówno berła, jak i samego Saruhiko! Aach! Aż dostał dreszczy na całym ciele! Śpiew ucichł równie szybko, co się pojawił. Jednak nie zniechęciło to naszego bohatera - a nawet przeciwnie, sprawiło, że zaczął ze szczególną dokładnością przyglądać się każdej uszczerbionej cegle w ścianie budynku, tak jakby spodziewał się, że lada moment z którejś wyleci jakaś zjawa.
- Kupi mi pan deskorolkę...?
Po plecach Saruhiko przeszedł zimny dreszcz, co na pewno nie było spowodowane wieczornym chłodem. Kiedy tylko mężczyzna się odwrócił, jego oczom ukazał się chłopiec. Policjant szybko oszacował, że mały mógł mieć około dziesięciu lat. Był dość niski jak na swój wiek, ale jego czupryna naprawiała to niedociągnięcie. Rudzielec. Wykapany rudzielec. W dodatku o złotych oczach. Bardziej niepokojącą rzeczą było jednak to, że chłopiec był bardzo wychudzony - czyżby nie miał gdzie mieszkać i wałęsał się po takich miejscach? Chociaż Fushimiego niekoniecznie interesowały dzieci, obrona obywateli Shizume należała do jednego z jego licznych obowiązków, a ten chłopiec bez wątpienia potrzebował pomocy.
- Deskorolkę?
Mężczyzna w końcu się odezwał, przerywając narastającą niezręczną ciszę. Chłopczyk pokiwał głową.
- Jasne.
Rzucił na odczepnego. Naprawdę nie potrafił zrozumieć... dlaczego deskorolkę? Na pewno były rzeczy, których potrzebował bardziej.
- Nie boisz się chodzić o tak późnej porze? Tutaj mogą być duchy. Słyszałeś jak śpiewają?
Saruhiko, ty mały... Nie masz lepszych rzeczy do roboty niż straszenie małych, rudych sierot?!
- Nie ma duchów... Jestem tu tylko ja, pan i Księżyc. A piosenka, którą pan słyszał, była moim żalem do Księżyca. Księżyc lubi kiedy mu śpiewam. Księżyc nie lubi, kiedy ktoś jest przy mnie. Księżyc będzie zły, że z panem rozmawiam. Księżyc mnie ukarze.
- Zaraz, zaraz, chwila! Jaki znowu Księżyc? Dzieciaku, czy ty siebie słyszysz?! Nie dość, że gadasz jak jakieś zombie, to jeszcze...
Saruhiko miał wrażenie, że ta rozmowa do niczego nie prowadzi.
- Nie... już nie ważne, lepiej niech pan zapomni.
Gdyby chłopiec miał kocie uszy, z pewnością w tej chwili kładł by je po sobie. Mężczyzna westchnął cicho, wpatrując się uważnie w sylwetkę małego dziecka.
- Podejdź do światła... Chcę cię dokładniej zobaczyć.
Rzucił podejrzliwie, a jego oczy błysnęły dziwnie zza okularów.
- Nie mogę, proszę pana... Księżyc świeci na czerwono.
Chłopiec sprawiał wrażenie mocno czymś przestraszonego. W jednej chwili z tajemniczej istoty stał się roztrzęsionym dziesięciolatkiem, który zamykał oczy w ciemności, licząc, że nie będzie go już więcej nękała. Saruhiko nie miał pojęcia co to wszystko ma znaczyć i szczerze, zaistniała sytuacja irytowała go coraz bardziej. Miał ochotę chwycić chłopca za ramiona i mocno nim potrząsnąć. I w chwili gdy miał przemienić myśli w czyny, dziecko nagle zniknęło. Mężczyzna był w głębokim szoku - dzieciak stojący przed nim, w okamgnieniu dosłownie rozpłynął się w powietrzu!
Saru... tak się zastanawiam... a może ty coś brałeś? Przyznaj się, przecież nie na co dzień widujesz znikających rudzielców, pieprzących coś o jakimś Księżycu. Zaczynam się powoli o ciebie martwić.
Wiem o czym właśnie pomyśleliście, zboczeńce.
Jednak on zwyczajnie nie miał czasu się tym przejmować. W Shizume ataki wrogo nastawionych klanów przybierały coraz częściej, a on jako strażnik bezpieczeństwa musiał się w tą sprawę zaangażować. Wreszcie w jego nudnej pracy zaczęło się dziać coś ciekawego. Nie było dnia, żeby nie wyjechał z oddziałem na patrol, a uzbrojone helikoptery praktycznie nie znikały z nieba. Codziennie był angażowany w jakieś to mniej, to bardziej niebezpieczne walki, z czego czerpał ogromną satysfakcję. Najwięcej problemów sprawiał wówczas czerwony Król wraz ze swoją bandą, zwaną potocznie HOMRĄ od nazwy baru, w którym mieli swoją siedzibę. Bijatyki z tymi smarkaczami dostarczały Fushimiemiu największej rozrywki - uważał ich bowiem za godnego siebie przeciwnika.
Nie trudno zauważyć, że nasz Saru jest troszkę zapatrzony w siebie, co nie? Ale przecież właśnie to w nim kochamy!! ....... co nie?
Chociaż nasz Fushimi miał teraz ręce pełne roboty, stare, dobre (lub nie) patrole nadal go obowiązywały. Tak więc kiedy tylko oddział się rozproszył, a porucznik oficjalnie zakończył akcje na dzisiejszy dzień, mężczyzna był zmuszony kontynuować swoje obchody. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zawsze zachodził w tą samą uliczkę, w której spotkał chłopca, mówiącego o księżycu. Czyżby liczył na to, że zobaczy go jeszcze raz? Cóż, było to całkiem możliwe. Niestety Saruhiko miał pecha, ponieważ przez te kilka lat nie dostał nawet żadnej wskazówki, która by wskazywała na to, dziecko chociażby postawiło tam stopę. Nawet dzisiaj obchodził uliczkę już chyba z szósty raz z kolei i kiedy już zamierzał się poddać i wrócić do centrum, znowu to usłyszał. Znowu śpiew.
Saruuu... ty jesteś pewien, że nic nie bierzesz?
- Wiem, że tu jesteś! Pokaż się!
Jak na zawołanie przy jednej z niewielu latarni zamajaczyła ludzka sylwetka. Saruhiko wyraźni czuł bicie własnego serca, gdy się do niego zbliżał. Dlaczego reagował tak emocjonalnie? Nie widział go tyle lat... czyżby po prostu tęsknił? Nie, to niedorzeczne! Przecież rozmawiał z nim tylko raz i ogólnie wcale go nie znał. Jednak coś sprawiało, że kiedy stojąca pod latarnią postać na niego spojrzała, policjant mimowolnie się uśmiechnął. Chłopak prawie w ogóle się nie zmienił. Nadal był tak samo rudy, tak samo wychudzony i miał tak samo złote oczy co dziewięć lat temu. Tylko wzrost mu się zmienił, chociaż szczerze to nadal nim nie grzeszył.
- Jak się nazywasz?
Zapytał Saruhiko, w sumie nie zastanawiając się nad tym co robi. Może chciał pozbyć się tej dziwnej atmosfery, która zdążyła już miedzy nimi osiąść?
- Przecież już się znamy.
Odparł chłopak, odwzajemniając uśmiech Fushimiego.
- Jest pan dowódcą drugiego oddziału w SCEPTER4. Jeden z niebieskich, Saruhiko Fushimi. Jednak pana imię zbyt długo się wymawia. Wolałbym mówić Saru.
Policjant skrzywił się, słysząc słowa, wypowiadane z ust zagadkowego chłopaka. Miał się bawić w jakieś ksywki z nieznajomym? I skąd on w ogóle znał jego imię...
- Śledziłeś mnie?
Rudzielec zaśmiał się cicho, a po plecach mężczyzny przeszedł dreszcz. Coś było w tym chłopaku... coś dziwnego.
- Ależ skąd, Saru! Opowiedział mi wszystko o tobie.
Policjant spojrzał na niego ze znakiem zapytania w oczach, puszczając mimo uszu fakt, że chłopak zwrócił się do niego tą dziwną ksywką. Jednak tamten zamiast udzielić odpowiedzi, wskazał na niebo i widniejący na nim duży, okrągły Księżyc. Saruhiko przewrócił oczami w geście podirytowania. No tak... znowu się zaczną te dziwne gadki o Księżycu.
- Ja jestem Yatagarasu, ale możesz mi mówić Misaki.
- Yatagarasu?
Policjant miał dziwne wrażenie, że już gdzieś słyszał to nazwisko.
- Misaki.
Wymamrotał chłopak z wyrzutem i odszedł trochę od latarni.
- Yatagarasu dziwnie brzmi... Nie lubię kiedy ktoś mnie tak nazywa.
- Dobra, dobra, skończmy już tą bezsensowną gadkę. O co ci w ogóle chodzi?
Mężczyzna tracił powoli resztki swojej i tak już nadszarpniętej cierpliwości. Im dłużej tutaj stał, tym bardziej miał wrażenie, że marnuje swój cenny czas.
- Mi? Przecież to ty mnie zawołałeś.
Rudzielec zaśmiał się po raz kolejny, co zaczęło powoli irytować naszego bohatera.
- Dobra, dosyć już tego, idę stąd!
Cierpliwość policjanta doszczętnie się wyczerpała, dlatego odwrócił się na pięcie, chcąc jak najszybciej odejść z tego miejsca.
- A kupi mi pan deskorolkę...?
A/N: Nie musicie mi tego mówić, wiem, że spieprzyłam sprawę. Pomysł miałam genialny, ale zero koncepcji jak go rozwinąć. W tym rozdziale praktycznie nic się nie dzieje i wyraźnie widać w którym miejscu skończyły mi się pomysły. Opis ich drugiego spotkania do dupy, zakończenie do dupy. A miało być tak pięknie... Cóż, może następną część uda mi się napisać lepszą. Mam tylko nadzieję, że obecna nie zrazi Was do kontynuowania tej historii.
Był chłodny, wczesno-wiosenny wieczór. Mimo iż mroźny wiatr od czasu do czas dawał o sobie znać, wiele osób zdążyło już odrzucić swoje zimowe kurtki na dno szafy, wymazując z pamięci ledwo minioną zimę. Nawet w Berle grube płaszcze zostały zastąpione wiosennymi mundurami. Zapewne zaraz zapytacie: czym jest to Berło? Już wyjaśniam. Otóż to swojego rodzaju organizacja, spełniająca na wyspie rolę policji. Pełna nazwa owej organizacji brzmi SCEPTER4, a jej dowodzący, Reishi Munakata, obejmuje stanowisko jednego z siedmiu Króli - niebieskiego Króla. Ale to nie o nim jest ta opowieść.
Zacznijmy więc od początku.
Fushimi Saruhiko, należący do niebieskiego klanu, wykonywał właśnie jedno z wielu powierzonych mu na ten wieczór zadań. Cóż poradzić... chcesz mieć dach nad głową i jedzenie? Pracuj, nie ma rady. Patrolowanie ulic o zmierzchu należało do jednego z jego licznych obowiązków. Mężczyzna był już nieco znużony życiem i robotą, do jakiej go zmuszało. Brakowało mu czegoś w rodzaju... czy ja wiem, może rozrywki?
Niestety nie potrafię czytać Saru w myślach, więc mogę snuć jedynie domysły. Tak czy siak gołym okiem widać, że spełniony zawodowo to on raczej nie był.
Miał już serdecznie dosyć łażenia codziennie tymi samymi uliczkami i sprawdzania czy przypadkiem jakimś gówniarzom nie nudzi się bardziej niż jemu. Saruhiko chciał czegoś więcej od swojego życia. Na miłość boską, był przecież jednym z podwładnych Reishiego! I to nie byle jakim, bo wysoko postawionym! Dlaczego więc jedyne co miał do roboty, to łazić i kopać stare puszki zostawione na ulicy?! Czemu w tym cholernym mieście nie działo się nigdy nic ciekawego...
Ehh... Widocznie naszego Saru poniosło trochę z emocjami. Ale to nic wielkiego, nie miejcie mu tego za złe... Lepiej poczekajmy aż się uspokoi.
Fushimi westchnął zrezygnowany i już, już miał się pogodzić ze swoim nudnym, pozbawionym akcji losem, kiedy nagle zauważył jak po jego prawej stronie przemyka jakiś cień. Na ten widok nasz bohater uśmiechnął się zwycięsko. "Nareszcie mogę się z kimś pobawić..." - pomyślał i pognał prosto w wąską uliczkę, oddalając się od oświetlonego centrum Shizume.
Nie powinien tego robić, a jednak to zrobił. Nasz głupiutki Saru musi się jeszcze dużo nauczyć.
Latarnie uliczne, które mijał, pozwalały mu na ocenienie jak bardzo oddalił się od bezpiecznego placu. Sześć latarni, pięć, trzy, jedna... kiedy mężczyzna się zatrzymał, nie odnalazł już żadnej. Gdyby nie jasno świecący księżyc, jego pole widzenia zmalałoby o co najmniej osiemdziesiąt procent. Chwała bezchmurnemu niebu! Fushimi co jakiś czas rozglądał się nerwowo na wszystkie możliwe strony. Pościg wyraźnie prowadził go do tego miejsca, a później... tak nagle się urwał. Policjant nic z tego nie rozumiał - przecież wyraźnie kogoś gonił! Czyżby tak łatwo zgubił uciekiniera i dał zaprowadzić się w jakąś podupadającą uliczkę, na której cegły ledwo trzymają się kupy, próbując odgrywać coś, co kiedyś pewnie było ścianami budynków? Nie... był przecież zbyt mądry na takie standardowe zagranie!
I widzisz, Saru... przecież wyraźnie ostrzegałam, że to zły pomysł. Chyba to najlepszy moment na: "a nie mówiłam?!"?
Już miał się wycofać. Jego wargi już układały się do pełnego oburzenia prychnięcia, a jego pięści już się zaciskały w geście zdenerwowania, kiedy nagle usłyszał coś, czego kompletnie się nie spodziewał. Śpiew.
Choć dotykam ognia świecy, nie wiem, co to ból.
Nie poczuję, choćbyś sypał w rany sól...
Jednak ból, co mnie przenika, jest prawdziwy i nie znika.
I choć wiem, że zimny ze mnie trup,
To przed łzami nie uchroni nawet grób.
Noooo, Saru, teraz to dopiero nieźle się wstawiłeś! ..... Ekhem... a już tak na serio:
Nie ukrywajmy, mężczyzna strasznie wkręcił się w sytuację. Nareszcie coś ekscytującego! Wreszcie jakaś przyjemna odskocznia od złodziejaszków, kradnących papierosy ze sklepu oraz wandali, przewracających śmietniki i bazgrzących na ścianach wulgarne słowa. Wreszcie coś, co jest godne uwagi zarówno berła, jak i samego Saruhiko! Aach! Aż dostał dreszczy na całym ciele! Śpiew ucichł równie szybko, co się pojawił. Jednak nie zniechęciło to naszego bohatera - a nawet przeciwnie, sprawiło, że zaczął ze szczególną dokładnością przyglądać się każdej uszczerbionej cegle w ścianie budynku, tak jakby spodziewał się, że lada moment z którejś wyleci jakaś zjawa.
- Kupi mi pan deskorolkę...?
Po plecach Saruhiko przeszedł zimny dreszcz, co na pewno nie było spowodowane wieczornym chłodem. Kiedy tylko mężczyzna się odwrócił, jego oczom ukazał się chłopiec. Policjant szybko oszacował, że mały mógł mieć około dziesięciu lat. Był dość niski jak na swój wiek, ale jego czupryna naprawiała to niedociągnięcie. Rudzielec. Wykapany rudzielec. W dodatku o złotych oczach. Bardziej niepokojącą rzeczą było jednak to, że chłopiec był bardzo wychudzony - czyżby nie miał gdzie mieszkać i wałęsał się po takich miejscach? Chociaż Fushimiego niekoniecznie interesowały dzieci, obrona obywateli Shizume należała do jednego z jego licznych obowiązków, a ten chłopiec bez wątpienia potrzebował pomocy.
- Deskorolkę?
Mężczyzna w końcu się odezwał, przerywając narastającą niezręczną ciszę. Chłopczyk pokiwał głową.
- Jasne.
Rzucił na odczepnego. Naprawdę nie potrafił zrozumieć... dlaczego deskorolkę? Na pewno były rzeczy, których potrzebował bardziej.
- Nie boisz się chodzić o tak późnej porze? Tutaj mogą być duchy. Słyszałeś jak śpiewają?
Saruhiko, ty mały... Nie masz lepszych rzeczy do roboty niż straszenie małych, rudych sierot?!
- Nie ma duchów... Jestem tu tylko ja, pan i Księżyc. A piosenka, którą pan słyszał, była moim żalem do Księżyca. Księżyc lubi kiedy mu śpiewam. Księżyc nie lubi, kiedy ktoś jest przy mnie. Księżyc będzie zły, że z panem rozmawiam. Księżyc mnie ukarze.
- Zaraz, zaraz, chwila! Jaki znowu Księżyc? Dzieciaku, czy ty siebie słyszysz?! Nie dość, że gadasz jak jakieś zombie, to jeszcze...
Saruhiko miał wrażenie, że ta rozmowa do niczego nie prowadzi.
- Nie... już nie ważne, lepiej niech pan zapomni.
Gdyby chłopiec miał kocie uszy, z pewnością w tej chwili kładł by je po sobie. Mężczyzna westchnął cicho, wpatrując się uważnie w sylwetkę małego dziecka.
- Podejdź do światła... Chcę cię dokładniej zobaczyć.
Rzucił podejrzliwie, a jego oczy błysnęły dziwnie zza okularów.
- Nie mogę, proszę pana... Księżyc świeci na czerwono.
Chłopiec sprawiał wrażenie mocno czymś przestraszonego. W jednej chwili z tajemniczej istoty stał się roztrzęsionym dziesięciolatkiem, który zamykał oczy w ciemności, licząc, że nie będzie go już więcej nękała. Saruhiko nie miał pojęcia co to wszystko ma znaczyć i szczerze, zaistniała sytuacja irytowała go coraz bardziej. Miał ochotę chwycić chłopca za ramiona i mocno nim potrząsnąć. I w chwili gdy miał przemienić myśli w czyny, dziecko nagle zniknęło. Mężczyzna był w głębokim szoku - dzieciak stojący przed nim, w okamgnieniu dosłownie rozpłynął się w powietrzu!
Saru... tak się zastanawiam... a może ty coś brałeś? Przyznaj się, przecież nie na co dzień widujesz znikających rudzielców, pieprzących coś o jakimś Księżycu. Zaczynam się powoli o ciebie martwić.
***
Od tego jakże dziwnego wydarzenia minęło pięć lat. Fushimi nie mógł zapomnieć o podejrzanym małym chłopcu i jego dziwnych opowieściach. Widział go wszędzie - przebiegał przez zatłoczone przejście dla pieszych, siedział na barierce przed budynkiem Berła, pojawiał się w szybach przeszklonych budynków, przesiadywał na gałęziach drzew i w końcu - tańczył gdzieś pomiędzy gwiazdami, kiedy policjant patrzył w niebo. Czasami miał nawet wrażenie, że słyszy dziecięcy śmiech, niosący się echem w jego głowie. Przez to wszystko Saruhiko zaczął się nawet zastanawiać czy przypadkiem nie potrzebuje pomocy od psychiatry. Takie rzeczy raczej nie powinny siedzieć w głowie zdrowego, 24-letniego mężczyzny!Wiem o czym właśnie pomyśleliście, zboczeńce.
Jednak on zwyczajnie nie miał czasu się tym przejmować. W Shizume ataki wrogo nastawionych klanów przybierały coraz częściej, a on jako strażnik bezpieczeństwa musiał się w tą sprawę zaangażować. Wreszcie w jego nudnej pracy zaczęło się dziać coś ciekawego. Nie było dnia, żeby nie wyjechał z oddziałem na patrol, a uzbrojone helikoptery praktycznie nie znikały z nieba. Codziennie był angażowany w jakieś to mniej, to bardziej niebezpieczne walki, z czego czerpał ogromną satysfakcję. Najwięcej problemów sprawiał wówczas czerwony Król wraz ze swoją bandą, zwaną potocznie HOMRĄ od nazwy baru, w którym mieli swoją siedzibę. Bijatyki z tymi smarkaczami dostarczały Fushimiemiu największej rozrywki - uważał ich bowiem za godnego siebie przeciwnika.
Nie trudno zauważyć, że nasz Saru jest troszkę zapatrzony w siebie, co nie? Ale przecież właśnie to w nim kochamy!! ....... co nie?
Chociaż nasz Fushimi miał teraz ręce pełne roboty, stare, dobre (lub nie) patrole nadal go obowiązywały. Tak więc kiedy tylko oddział się rozproszył, a porucznik oficjalnie zakończył akcje na dzisiejszy dzień, mężczyzna był zmuszony kontynuować swoje obchody. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zawsze zachodził w tą samą uliczkę, w której spotkał chłopca, mówiącego o księżycu. Czyżby liczył na to, że zobaczy go jeszcze raz? Cóż, było to całkiem możliwe. Niestety Saruhiko miał pecha, ponieważ przez te kilka lat nie dostał nawet żadnej wskazówki, która by wskazywała na to, dziecko chociażby postawiło tam stopę. Nawet dzisiaj obchodził uliczkę już chyba z szósty raz z kolei i kiedy już zamierzał się poddać i wrócić do centrum, znowu to usłyszał. Znowu śpiew.
Saruuu... ty jesteś pewien, że nic nie bierzesz?
Choć dotykam ognia świecy, ból nie zjawia się.
Czy skwar słońca, czy chłód zimny, ani drgnę.
Ale serce trawi męka, choć nie bije, jednak pęka.
I choć wiem, że zimny ze mnie trup,
To przed łzami nie uchroni nawet grób.W takich momentach swojego życia Fushimi czuł się jak zwycięzca. W jego głowie brzmiało teraz jedynie: "wiedziałem! wiedziałem!". Jednak, aby poczuć się w pełni usatysfakcjonowanym, potrzebował jeszcze małego, istotnego szczegółu. Chłopaka. Jak to możliwe? Piosenka była, a po śpiewającym ani śladu? Policjant nie należał do najcierpliwszych, dlatego gdy przez najbliższe pięć minut nie wydarzyło się nic ciekawego, zaczął nawoływać dziwnego chłopaczka.
- Wiem, że tu jesteś! Pokaż się!
Jak na zawołanie przy jednej z niewielu latarni zamajaczyła ludzka sylwetka. Saruhiko wyraźni czuł bicie własnego serca, gdy się do niego zbliżał. Dlaczego reagował tak emocjonalnie? Nie widział go tyle lat... czyżby po prostu tęsknił? Nie, to niedorzeczne! Przecież rozmawiał z nim tylko raz i ogólnie wcale go nie znał. Jednak coś sprawiało, że kiedy stojąca pod latarnią postać na niego spojrzała, policjant mimowolnie się uśmiechnął. Chłopak prawie w ogóle się nie zmienił. Nadal był tak samo rudy, tak samo wychudzony i miał tak samo złote oczy co dziewięć lat temu. Tylko wzrost mu się zmienił, chociaż szczerze to nadal nim nie grzeszył.
- Jak się nazywasz?
Zapytał Saruhiko, w sumie nie zastanawiając się nad tym co robi. Może chciał pozbyć się tej dziwnej atmosfery, która zdążyła już miedzy nimi osiąść?
- Przecież już się znamy.
Odparł chłopak, odwzajemniając uśmiech Fushimiego.
- Jest pan dowódcą drugiego oddziału w SCEPTER4. Jeden z niebieskich, Saruhiko Fushimi. Jednak pana imię zbyt długo się wymawia. Wolałbym mówić Saru.
Policjant skrzywił się, słysząc słowa, wypowiadane z ust zagadkowego chłopaka. Miał się bawić w jakieś ksywki z nieznajomym? I skąd on w ogóle znał jego imię...
- Śledziłeś mnie?
Rudzielec zaśmiał się cicho, a po plecach mężczyzny przeszedł dreszcz. Coś było w tym chłopaku... coś dziwnego.
- Ależ skąd, Saru! Opowiedział mi wszystko o tobie.
Policjant spojrzał na niego ze znakiem zapytania w oczach, puszczając mimo uszu fakt, że chłopak zwrócił się do niego tą dziwną ksywką. Jednak tamten zamiast udzielić odpowiedzi, wskazał na niebo i widniejący na nim duży, okrągły Księżyc. Saruhiko przewrócił oczami w geście podirytowania. No tak... znowu się zaczną te dziwne gadki o Księżycu.
- Ja jestem Yatagarasu, ale możesz mi mówić Misaki.
- Yatagarasu?
Policjant miał dziwne wrażenie, że już gdzieś słyszał to nazwisko.
- Misaki.
Wymamrotał chłopak z wyrzutem i odszedł trochę od latarni.
- Yatagarasu dziwnie brzmi... Nie lubię kiedy ktoś mnie tak nazywa.
- Dobra, dobra, skończmy już tą bezsensowną gadkę. O co ci w ogóle chodzi?
Mężczyzna tracił powoli resztki swojej i tak już nadszarpniętej cierpliwości. Im dłużej tutaj stał, tym bardziej miał wrażenie, że marnuje swój cenny czas.
- Mi? Przecież to ty mnie zawołałeś.
Rudzielec zaśmiał się po raz kolejny, co zaczęło powoli irytować naszego bohatera.
- Dobra, dosyć już tego, idę stąd!
Cierpliwość policjanta doszczętnie się wyczerpała, dlatego odwrócił się na pięcie, chcąc jak najszybciej odejść z tego miejsca.
- A kupi mi pan deskorolkę...?
A/N: Nie musicie mi tego mówić, wiem, że spieprzyłam sprawę. Pomysł miałam genialny, ale zero koncepcji jak go rozwinąć. W tym rozdziale praktycznie nic się nie dzieje i wyraźnie widać w którym miejscu skończyły mi się pomysły. Opis ich drugiego spotkania do dupy, zakończenie do dupy. A miało być tak pięknie... Cóż, może następną część uda mi się napisać lepszą. Mam tylko nadzieję, że obecna nie zrazi Was do kontynuowania tej historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz